Jerzy Duda-Gracz – pejzażysta nieznany

Od sierpnia do października 2020 roku zwiedzający galerię Agra-Art będą mogli schronić się od miejskiego zgiełku i odetchnąć pełną piersią w… Tatrach. To wszystko za sprawą wystawy monumentalnego tryptyku Jerzego Dudy-Gracza “Fantazja tatrzańska”, który pod młotek aukcyjny trafi już najbliższej jesieni. 

 

 

 

W pracowni artysty

Dzieło, które powstało ponad ćwierć wieku temu, dopiero teraz zostało udostępnione szerszej publiczności. Przez lata zajmowało naczelne miejsce w domu artysty i cieszyło oko Wilmy Dudy-Gracz. Stworzone zostało zresztą z myślą o niej – jako prezent od kochającego męża, dla którego pejzaż był najintymniejszym obszarem malarstwa. Malowany z pamięci w zaciszu pracowni, był wyrazem emocjonalnego stosunku malarza do tatrzańskiego krajobrazu, który go jednocześnie fascynował i koił. O tym gdzie artysta wykreował swoje „prywatne Tatry” przypomina koncepcja ekspozycji, która została zaaranżowana jako wnętrze jego domowego atelier. Nie zabrakło w nim zachowanych artefaktów z życia mistrza: wysłużonych przyborów malarskich, ulubionych mebli, części garderoby a także – nieco wypartych poza nawias głównego nurtu twórczości – drewnianych rzeźb dewocyjnych. Jedna z nich, przedstawiająca św. Antoniego, również znajdzie się w ofercie nadchodzącej aukcji. Przedmioty te doskonale pamięta Agata Duda-Gracz, córka artysty:

 

Fotel należał do mojego dziadka – Pawła Dudka, ojca mojej Mamy. Dziadek nigdy nie pozwolił go na nowo otapicerować i uważał za tylko swój. Po śmierci dziadków nikt go nie chciał z racji sfatygowania. Ojcu liczne signum temporis fotela nie przeszkadzały. Zabrał go do swojej pracowni. Na nim siedział kiedy palił, pisał, gadał przez telefon, rozmyślał. Jeżeli jakieś miejsce w domu było jego absolutnie jego – to był nim ten fotel.

Kapelusze Tato nosił na prośbę mojej Mamy, która w ten sposób wojowała z jego „czapunią”: wełnianą, przylegającą do głowy czapką, kupioną na straganie gdzieś w okolicach Zakopanego. „Czapunia” widnieje na wielu jego autoportretach – kapelusz na żadnym. Noszenie kapelusza było aktem wierno-poddańczej miłości.

Paleta służyła między innymi podczas powstania cyklu Chopinowskiego.

 


Bez tonacji prześmiewczej

Malarski publicysta, ostry demaskator rzeczywistości, krytyk polskich dewiacji, dokumentalista niskich obyczajów. To tylko kilka z wielu podobnych etykiet, jakie w okresie PRL-u przylgnęły do Jerzego Dudy-Gracza. Nawet dzisiaj, po ukazaniu się publikacji będących próbą całościowego uchwycenia dorobku artysty (m.in. albumu z 1997 z biografią i bibliografią opracowaną przez Agatę Dudę-Gracz), są wciąż żywe i mało kto identyfikuje go z gatunkiem pejzażu. Tymczasem już od lat 70. równolegle do społecznej misji dokumentowania przaśnych „motywów polskich”, Duda-Gracz podczas licznych wyjazdów prowadził malarskie zapisy sielskich widoków ojczyzny:

Od 1975 roku jeździłem z przyjacielem śp. Władkiem Kubarkiem do jego brata Jana, do wsi Brzegi koło Bukowiny. Tam studiowałem pejzaże bezludne – tam odzyskiwałem proporcje myśli i ducha, pogubione w życiu, w zgiełku cywilizacji, w chaosie życia społecznego […]

Plenerowe impresje były przywożone wprost z łona natury i chowane w przysłowiowej szufladzie, dlatego nikt spoza najbliższego otoczenia malarza nie zdawał sobie sprawy, że są jego skrytą pasją. Tadeusz Nyczek był jednym z pierwszych, którym udało się poznać dudograczowską wersję przyrody:

Obserwowałem to malarstwo od wczesnych lat 70. i wiem, jakim piorunującym zaskoczeniem była dla mnie wizyta w katowickim mieszkaniu Dudy w 1979 lub 80., kiedy zaplątałem się do któregoś z intymniejszych pokojów i tam zobaczyłem rozwieszone na ścianie małe pejzażyki, dźwięczne i piękne jak poranne niebo nad jeziorem. Na moje pytanie, pełne zdumienia, zachwytu i pretensji zarazem, dlaczego je tu ukrywa, zamiast pokazywać wszem i wobec, odparł, że nie jest ich pewien… i czy w ogóle uchodzi pokazywać coś tak prywatnego, robionego domowo, „con amore”…

Zamiłowanie do pejzażu zaczęło się widoczniej ujawniać w obrazach malarza w ciągu kolejnych dwóch dekad, kiedy – zmęczony rolą gorzkiego kronikarza wad narodowych  – powoli tracił zainteresowanie kwestiami społeczno-politycznymi i przychylniej patrzył na rodaków. Od 1986 roku do końca życia pracował nad cyklami „Pejzaże polskie” i „Obrazy prowincjonalno-gminne”, w których bohaterowie byli co prawda ci sami, ale ukazani „bez tonacji prześmiewczej, drwiny i szyderstwa”. Wtórna tematyka zyskała też nowe tło w postaci pięknego, nostalgicznego pejzażu, niepozbawionego odniesień do takich jego przedstawicieli jak Chełmoński, Kamocki czy Stanisławski. 

Największa ucieczka

Namalowana w 1994 roku „Fantazja tatrzańska” to jednak dzieło osobne, gatunkowo czyste, będące świadectwem ogromnych możliwości warsztatowych artysty. Nigdy nie była wystawiana ani reprodukowana. Jest pokornym ukłonem rzemieślnika wobec potęgi natury – ubóstwianej, dającej wytchnienie i w końcu … zakazanej. Przyczyna “zakazu” tkwiła w problemach zdrowotnych, które uniemożliwiły artyście wyjazdy w zakopiańskie okolice. Jak wspomina Agata Duda-Gracz, córka artysty, była to również okoliczność towarzysząca powstaniu tryptyku:

„Fantazja Tatrzańska” to największy pejzaż Ojca, i największy obraz tablicowy. Przerasta go formatem tylko plafon „Wniebowstąpienia” w kościele w Toporowie. Malowany był z pamięci. Przedstawia wariację na temat Morskiego Oka i gór widocznych ze wsi Brzegi pod Zakopanem. Malowany z pamięci, dlatego że po przebyciu pierwszego zawału, Tato nie jeździł już na plenery w Tatry ze względu na serce. 

Plenerów w Brzegach brakowało artyście bardzo, bo jak sam niejednokrotnie podkreślał, były dla niego formą koniecznej psychoterapii, ucieczki od przytłaczającej rzeczywistości: 

Pragnienie ucieczki zrodziło się z potrzeby odreagowania napięć […]. Były też owe ucieczki do Brzegów – miejsca, gdzie dzisiaj, po dwóch zawałach serca i przebytej operacji, jeździć nie wolno – momentami refleksji nad tym, co najważniejsze, nad czasem, przeznaczeniem, przemijaniem, życiem i śmiercią. 

Bezpośredni kontakt z przyrodą nie był jednak dla Dudy-Gracza najistotniejszy w procesie powstawania pejzażu. Dowodzi tego szereg innych – chociaż o nieporównanie mniejszej skali – portretów ukochanej góralskiej wsi (np. Obraz 1939/95 (Brzegi-Listopad), Obraz 1965/95 (Brzegi-Świt), Obraz 837 (Brzegi-Źródło) pochodzących z lat 90. Kluczowe było jego “czucie” –  wrażeniowość przeradzająca się w zabarwione emocją i tkwiące w wyobraźni wspomnienia. Nie ulega wątpliwości, że tylko wrażliwy romantyk i wielki profesjonalista mógł odtworzyć je w czterech ścianach pracowni i pozwolić sobie na luksus posiadania Tatr na wyłączność.