“Zawodowcy”, czyli panowie w waciakach oczami Jerzego Dudy-Gracza

Portret zbiorowy czterech gwiazd polskiego kina dekady lat 70. – Wirgiliusza Grynia, Stefana Paski, Józefa Łodyńskiego i Bolesława Płotnickiego – wraz z wiernym konterfektem tego ostatniego oraz podobizną aktora Witolda Dębickiego na tle widocznego zza okna pejzażu, należą do pierwszego cyklu malarskiego w twórczości Jerzego Dudy-Gracza „Motywy i portrety polskie” z lat 1968-1979. Wizerunki te w niczym nie przypominają intymnych “rodzinnych pamiątek” malowanych na zamówienie modeli i wieszanych nabożnie w domowych zaciszach. Wręcz przeciwnie – niczym filmowe kadry – ujmują ich w trakcie codziennej pracy, odpowiednio ucharakteryzowanych i wcielających się w swoje role.

Zawodowiec – a więc kto?

Cała piątka spotkała się w 1975 roku na planie “Zawodowców”, telewizyjnej komedii w reżyserii Feriduna Erola. Według ówczesnych recenzentów magazynu “Film” (nr 20/1975), “scenariusz – pióra reżysera i Jonasza Kofty – świadczy o nieczęstej umiejętności mówienia prosto i dowcipnie o sprawach codziennych, ale nie najprostszych” – a dokładniej – wzajemnych relacjach między tytułowymi bohaterami a artystami oraz ich stosunkiem do sztuki. Rozterki zawodowców były zresztą doskonale znane wspomnianemu poecie, który razem ze Stefanem Friedmannem uczynił z nich kanwę cyklu skeczów satyrycznych “Fachowcy” emitowanych w latach 70. w audycjach Ilustrowanego Tygodnika Rozrywkowego na antenie Programu III Polskiego Radia. Stworzona przez nich definicja “fachowca” weszła na stałe do słownika polskiej rzeczywistości PRL-u. Według niej to niemal nadczłowiek – nie ma dla niego tajemnic żadna fucha, poradzi sobie w każdej sytuacji, a robota zawsze się dlań znajdzie, bo przecież na tym świecie “jeszcze nigdy tak nie było, żeby wszystko gut chodziło”.

Na przekór krytykom

Rok 1975 to też istotny moment w twórczym kalendarium Jerzego-Dudy Gracza. Artysta mający wówczas zaledwie 34 lata, zdążył już zyskać niemałą popularność i zaczął zbierać laury za swoje osiągnięcia – został m.in. uhonorowany prestiżową Nagrodą Krytyki Artystycznej im. Cypriana Kamila Norwida i I Nagrodą na II Ogólnopolskiej Wystawie Satyry. W tym czasie podjął też graficzną współpracę z Wydawnictwem Radia i Telewizji, której owocem były m.in. ilustracje do tekstów skeczy “Fachowcy” wydanych drukiem trzy lata później. Ceną sławy był jednak stawiany artyście przez bardziej „wyrafinowaną” część publiczności zarzut o trywializację tematyki dzieł i szczególne upodobanie do przedstawiania w nich – często w formie demaskatorskiej i prześmiewczej – klasy robotniczej. Miało nawet paść oskarżenie o to, że bawiąc publikę “szarga wzniosłość sztuki malarskiej” i – co gorsza – nie uczy przy tym niczego. Artysta nie pozostał dłużny swoim kontestatorom i włączył się w dyskusję z krytykami z typowym dla siebie poczuciem humoru występując gościnnie w… „Zawodowcach”. Jak donosił „Film” (nr 16, 20/1975), w scenografii wykorzystano „prace znanego malarza i grafika Jerzego Dudy-Gracza z Katowic”, wśród których najbardziej wyeksponowane zostały omawiane portrety. Wszystkie trzy “zagrały” w finałowej scenie wernisażu.

Cisza. Kamera. Akcja!

Filmowym alter ego „chorego na Polskę” częstochowianina jest tutaj początkujący malarz Julian Nowak (w tej roli Witold Dębicki) o znamiennym pseudonimie artystycznym „Duda-Gracz”, który zaprzyjaźnia się z grupą robotników z brygady budowlanej dowodzonej przez majstra Drobika (Bolesław Płotnicki). Imponuje im jako profesjonalista, utalentowany człowiek z „fachem w ręku”, umiejący utrwalić na swoich obrazach doskonale znaną, otaczającą ich rzeczywistość. Zaproszona na wystawę artysty ekipa murarska wydaje się jedyną grupą prawdziwie zainteresowaną sztuką. Kiedy robotnicy podziwiając na ścianach galerii swoje portrety mają nieodparte przeczucie „przejścia do historii”, tzw. śmietanka artystyczna całą swoją uwagę skupia na zdobyciu kolejnego kieliszka wernisażowego wina. Przemykający zaś między nimi znajomy Nowaka – Jerzy Duda-Gracz we własnej osobie – na jego koleżeńskie „co słychać?”, odpowiada „no wiesz, jak to u nas, na prowincji”.

Sztuka, nasz chleb powszedni

Artysta znany był zresztą ze swej dumy bycia prowincjuszem i rzemieślnikiem. Jako członek kolektywu konstruktorów-projektantów w Zakładach Wytwórczych Urządzeń Sygnalizacyjnych w Katowicach (1968-1973), znał świat robotniczy z autopsji. Nauczywszy się w nim dyscypliny pracy i szacunku do załogi, przyjął rolę wytrwałego faktografa polskiej współczesności, bez względu na to jak zaściankowa i pełna kompleksów by była. Być może, […] aby tak widzieć świat i człowieka, trzeba się wyzbyć raz na zawsze pozy wielkiego artysty, który ma do spełnienia wielką misję, i którego nikt nie rozumie, trzeba być, tak jak Duda-Gracz, normalnym człowiekiem […] i tworzyć sztukę, która nie jest polukrowaną wielkanocną babką, ale mniej lub bardziej wypieczonym chlebem powszednim. Duda Gracz przez całe swoje życie skracał dystans między odbiorcą a dziełem, zrównywał w prawach wielkiego kreatora i szarego “wyrabiacza normy”, żadnego nie szczędząc w swojej karykaturze. Młody adept malarstwa – Julian Nowak vel Duda Gracz –  wypowiada w filmie znamienne słowa o tym, że “chyba każdy w swoim zawodzie może być artystą”. Nie pozostaje więc nic innego Rodacy, jak – z tym pokrzepiającym hasłem na ustach – ruszyć do pracy!